niedziela, 5 czerwca 2011

W krainie palm - Kovalam

Nie żartowali z tym deszczem. Wstaję, a tu pada... ciepły, tropikalny deszcz, wielkimi kroplami. Na razie nie mam nic przeciwko :) Nie pada non stop, więc nic nie szkodzi.

Po śniadaniu (znowu musiałam przetrwać atak ostrego ryżu, tyle, że tym razem w formie ryżowych zlepków) Ted zawiózł nas na przystanek skąd wzięliśmy autobus do Kovalam. Kovalam to małe turystyczne miasteczko, prawie na samym południu Indii (do samego "czubeczka" jest jakieś 80 km). W chwili obecnej, z racji monsunu wszystkie hotele i restauracje stoją opustoszałe, w związku z czym, od razu po wysiąściu z autobusu mieliśmy 50 ofert wynajmu pokoju. Ostatecznie daliśmy się namówić na pokój z widokiem na morze (i dwie palmy wchodzące na balkon :)), z moskitierą nad łóżkiem i z internetem... i to wszystko tylko za 300INR czyli 18zl! :)

Poza ofertami pokojów, dostaliśmy też ofertę kupienia ananasów i mango (pani z miską owoców ugania się za nami wzdłuż plaży), a także marihuany (stary pomarszczony pan oferuje nam za każdym razem jak tylko nas widzi ;)). Popływaliśmy też w morzu (a ja dostarczyłam atrakcji lokalnym panom, jak również indyjskim turystom, rozbierając się do stroju kąpielowego ;)), pouciekaliśmy przed dwumetrowymi falami... piasek jest CZARNY! A to podobno z powodu monsunu. Biały będzie jak się skończy pora deszczowa (jakim sposobem nagle zamieni się w biały nie wiem :)). Mimo tego, że niby nie sezon, jest tu całkiem przyjemnie (jak ktoś nie potrzebuje do szczęścia tłumów ludzi) i chyba posiedzimy tu kilka dni, żeby odpocząć od ciągłego pakowania się, itd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz