czwartek, 16 czerwca 2011

Anjuna - stolica hippisów.. i skuterów ;)

Rano okazało się, że w Calangute oprócz klubów, wysokich cen i hałasu są też komary, które w nocy podstępnie pogryzły mi całe nogi. Mam nadzieję, że nie mają malarii. Nadal lał deszcz, więc postanowiliśmy przenieść się gdzie indziej. Wyczytaliśmy w przewodniku, że miasteczka na północ od Calangute są mniej turystyczne i spokojniejsze (o nie! chyba się starzeję - jeszcze kilka lat temu byłabym szczęśliwa widząc pub na pubie i klub na klubie...), w internecie znaleźliśmy fajny (tzn. tani, z dobrymi referencjami i z internetem hotel) i właśnie tam się udaliśmy.

Anjuna to mała wioska, w której właściwie nie ma nic, oprócz słomianych chatek i ludzi oferujących marihuanę na każdym kroku. Podobno jest to stolica hippisów :) W każdym razie jest tu bardzo spokojnie, jest świetna restauracja z grillowanym kurczaczkiem (huraaa! nie trzeba jeść ostrego ryżu :)), nasz hotel, a właściwie to taki mały domek, znajduje się w środku dżungi (tzn. takie ma się wrażenie), po ścianach chodzą jaszczurki, na zewnątrz cykają cykady... plaża jest brzydka, tzn. morze jest szare, wszędzie śmieci i ogromne fale.. ale to podobno wina monsunu. Właściwie to i tak nie lubię pływać w soli :) Tutaj też przez pół dnia lało, ale miła pani z naszego hoteliku pożyczyła nam parasolki i właściwie zanim na dobre gdziekolwiek się wybraliśmy to się rozchmurzyło.

Jedząc grillowanego kurczaka i obserwując okolicę (co drugi pojazd to motor/skuter), doszliśmy do wniosku, że dla rozrywki też wypożyczymy sobie skuter. Nic prostszego - 100m od restauracji stały skutery, pytam pana czy można wypożyczyć... "A jeździć umiecie?... To pokażcie".. no to pokazaliśmy :) (najpierw D., potem ja - aaaaale faaaajnie byłoooo! ;)). Kask? Nie ma, no problem. Czyli jak zwykle. Umowa? Nie no, a po co, przecież to Indie. Ale.. "you fall down, you pay" (przewrócisz się, płacisz) ;) I tak za 200IRN/24godz (12zl!!!) mamy swój własny środek transportu ;) Zwiedziliśmy wszystkie okoliczne wioski (w których też nic nie ma), pojeździliśmy slalomem między krowami i psami, które z jakiegoś powodu wszystkie razem wzięte lubią sobie leżeć na środku drogi... Acha, bo w Indiach reguły panujące na drodze są następujące: pierwszeństwo ma najsilniejszy i największy, czyli autobus i ciężarówka, dalej samochód, potem riksza, następnie motor/skuter, a na końcu pieszy... Ale przed autobusem i ciężarówką jest jeszcze coś... KROWA :) Święta krowa ma prawo leżeć sobie na środku drogi gdzie tylko sobie zażyczy i nikt się nie denerwuje, nie dziwi, nie przegania jej... Krowa może wszystko!

Zaopatrzyliśmy się dziś także w zapas rumu indyjskiej produkcji za 6zl i z powodu braku lepszego zajęcia, będziemy dziś w naszej dżungli cieszyć się internetem, oglądać jaszczurki jedzące komary (w śmierdzące odstraszacze tych drugich także się zaopatrzyliśmy) i pić rum :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz