czwartek, 2 czerwca 2011

Bangalore! :)

Po przybyciu do Bangalore udaliśmy się do (paskudnego) hotelu, który zarezerwowaliśmy dwa dni wcześniej, jeszcze przed wyjazdem z Jaipuru (gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy znajdzie się ktoś chętny z CouchSurfug żeby nas przyjąć u siebie w domu; dla niewtajemniczonych: couchsurfing.org). Po znalezieniu kafejki internetowej (z której napisałam ostatniego posta) okazało się, że jednak jest chętny z CS na interakcje z nami... i tak się zaczęła nasza przygoda z Bangalore! ;)

Nasz Couchsurfer (Reza) musiał być w pracy do 19, więc początkowo zwiedzaliśmy miasto sami. Pierwszym punktem była... Pizza Hut! ;) (Ha! Są tu i Pizze Hut, i McDonaldy, i KFC itd.) Mój brzuszek się bardzo ucieszył, tak bardzo, że potem jeszcze poszliśmy do McDonalda na lody ;) Poza tym zwiedziliśmy parę sklepów, w których o dziwo były normalne ceny na metkach i nie trzeba było się targować i nawet kupiłam sobie spodenki do kolan, bo okazało się, że moje ledwo zakrywające tyłek krótkie spodenki nie zawsze są odpowiednie :)

Wieczorem spotkaliśmy się z Rezą i poszliśmy wspólnie do klubu (Harry's Bar - bardzo fajny, gdyby ktoś był kiedyś w Bangalore, polecam :)), w którym było akurat tego dnia spotkanie CouchSurferów. Wchodzimy, a tu uwaga, uwaga... niespodzianka! Kobiety dostają po 3 darmowe drinki!!! :D Jak się potem okazało w Indiach w wielu pubach i barach jest tak, że w wybrany dzień kobiety dostają drinki za darmo! (Chyba tu zostanę! ;)) Nie wiem dlaczego, ale podejrzewam, że po to, aby zachęcić kobiety do chodzenia do klubów, bo inaczej chłopakom się samym nudzi :) ... Tak czy inaczej, wieczór spędziliśmy bardzo przyjemnie, z całą gromadą bardzo sympatycznych CouchSurferów, wytańczyliśmy się i poznaliśmy nowych przyjaciół (a ja dostałam parę zaproszeń w różne miejsca na dzień następny... ;) nie skorzystałam ;)).

Po klubie było nocne zwiedzanie miasta z Rezą (samochodem)... a potem wpadliśmy na genialny pomysł ewakuacji z paskudnego hotelu, bo Reza powiedział, że możemy spać u niego :) Tak więc o 1.30 w nocy spakowaliśmy się, pokłóciliśmy się trochę w recepcji, że nie zapłacimy im za niedziałającą klimatyzację... (w końcu zapłaciliśmy, ale za to jaką recenzję im napisaliśmy wstrętną!) :)

Raza mieszka w 3 pokojowym apartamencie z ogromnym salonem, basenem, siłownią i parkingiem, na którym w nocy codziennie myją im samochody :) Czujemy się jak w hotelu pięciogwiazdkowym :)

Rano Reza podwiózł nas do centrum po drodze do pracy. Zaczęliśmy od kawy w normalnej cywilizowanej Costa Coffee :) Potem zwiedziliśmy Ogrody Botaniczne Lalbagh (bardzo przyjemne, polecam), następnie świątynię Hari Krishna zwaną ISKON (co było dość dziwnym przeżyciem, bo zmusili nas do robienia wszystkiego co oni robią, tzn. przejścia przez ich święte ceremonie, a w dodatku nie pozwolili robić zdjęć, a szkoda, bo świątynia sama w sobie była piękna. Na koniec udaliśmy się na ogromny uliczny market, gdzie sprzedawali wszystko, od kur poprzez owoce, na butach kończąc... :) Kupiliśmy.. nie, nie kurę ;) Arbuza! :D

Po pracy Reza zabrał nas do świetnej włoskiej restauracji na kolację (brzuszek znów był zadowolony, że nie musi jeść ryżu :))... restauracja mieściła się w galerii handlowej, której niepowstydziłoby się nawet Tokio!! (W porównaniu z tym, co do tej pory widzieliśmy, kontrast niesamowity!).

Pora na film i jedzenie arbuza :) Do jutra :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz