wtorek, 7 czerwca 2011

Kanyakumari - najbardziej wysunięty na południe punkt Indii

W Kovalam dworzec autobusowy (tak samo jak komary, których nie ma, ale jednak gryzą) jest niewidoczny. Aby gdziekolwiek pojechać należy wypytać pół wioski o której i skąd jest autobus, a potem kierując się największą liczbą takich samych odpowiedzi uznać to za prawdę i udać się w wyznaczone miejsce o wyznaczonej godzinie.

Tak więc w okolicach 9.30 autobus się zjawił. Do pokonania było ok. 80km i wszyscy mówili, że za 2.5 godziny będziemy na miejscu. Po 3,5 godzinach jeżdżenia po wszystkich okolicznych wioskach i zatrzymywania się na każdym przystanku zaczęłam wątpić czy w ogóle kiedyś dojedziemy i martwić się, że może ten autobus jedzie gdzieś dalej niż Kanyakumari... ale nie, okazało się, że jeszcze z 15km... czyli kolejne pół godziny! Cała ta przyjemność kosztowała nas tylko 50 INR (3zl!!) od osoby - to była chyba najdłuższa podróż jaką przebyłam w życiu za 3zl ;) Bilety sprzedawane są w autobusie - jest specjalny pan, który zajmuje się tylko sprzedawaniem biletów i gwizdaniem :)... Acha, a autobus wygląda jak na zdjęciu poniżej. Nie ma okien, tylko kraty... a w środku ma siedzenia podwójne po jednej stronie i potrójne po drugiej i jest taki brudny, że po powrocie z wyprawy musiałam spędzić pół godziny pod prysznicem żeby doprowadzić się do porządku (i żeby moje włosy przestały przypominać jednego wielkiego dreda). Poza tym, tubylcy kierują się jakąś specjalną logiką zajmowania miejsc, której jeszcze nie odkryłam - mimo że pół autobusu jest pustego siadają jak najbliżej początku, dosiadając się do kogoś (?).

Gdy wreszcie dotarliśmy do Kanyakumari okazało się, że poza tym, że jest tam "czubek" Indii, to nic szczególnego tam nie ma. Pomnik, statua i ze dwie świątynie. Mimo tego było sporo indyjskich turystów (najwyraźniej wszyscy chcą zobaczyć "czubek"), w związku z czym było pełno straganów (chociaż w większości wszyscy byli zainteresowani sprzedażą czegokolwiek mniej więcej tak jak pan na zdjęciu poniżej :)). Kilka razy byliśmy też zmuszeni do pozowania do zdjęć, z powodu, że indyjscy turyści najwyraźniej przyjechali z wiosek, do których biali ludzie zazwyczaj nie zaglądają i stanowiliśmy dla nich atrakcję taką samą jak "czubek"! :)

Była sesja zdjęciowa z "czubkiem" (podobno jak kiedyś było tsunami to fale były większe niż statua na zdjęciu za mną!)... a potem poszliśmy do lokalnego baru na obiad (i nadal żyjemy, być może zaprzyjaźniliśmy się już z indyjskimi bakteriami i brudem :))

Autobus powrotny miał być za 3.5 godz od naszego przyjazdu do Kanyakumari, więc mieliśmy sporo czasu, który wypełniliśmy między innymi siedzeniem na murku i obserwowaniem kąpiących się ludzi. Gdyby ktoś się zastanawiał dlaczego w stroju kąpielowym stanowię atrakcję, poniższe zdjęcia to wyjaśniają. Tutaj chyba takiego czegoś jak strój kąpielowy nie wynaleziono :) Wszyscy kąpią się w ubraniu!


O 16.30 stawiliśmy się na "przystanek" znaczy miejsce skąd powiedziano nam, że będzie autobus powrotny (sam kierowca nam tak powiedział), ale okazało się, że najwyraźniej był to jakiś niewidoczny autobus, bo do 17 się nie zjawił. Miejscowi, czekający na swoje autobusy, powiedzieli nam, że na pewno nie ma żadnego bezpośredniego autobusu stąd do Kovalam i żebyśmy lepiej pojechali do Nagercoil, stamtąd do Trivandrum, a z Trivandrum do Kovalam... i tak też uczyniliśmy, tyle, że w Trivandrum okazało się, że trzeba jeszcze przejechać się lokalnym autobusem z jednej strony miasta na drugą :) Droga powrotna też zajęła nam 4 godziny... nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak brudna ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz