sobota, 18 czerwca 2011

Goodbye Goa!... i występy z mikrofonem :)

Wstaję... Pada. Pada. Pada. Leje... I tak cały dzień. Pozostaje założyć strój kąpielowy i japonki i iść zwiedzać ;) Stroju nie założyłam, ale japonki tak, bo kałuże były po kolana, a ulicami płynęły potoki... W taką pogodę właściwie jedynym interesującym miejscem w Anjunie jest restauracja z grillowanymi kurczakami ;) Gdyby ktoś przypadkiem kiedyś był w Anjunie (chociaż szczerze mówiąc Goa jest bardzo przereklamowana i najlepiej to nie być tu w ogóle; Kerala jest o wiele przyjemniejsza)... No, ale gdyby jednak ktoś chciał sprawdzić to, co mówię osobiście, restauracja nazywa się Blue Tao i jest to najlepsze miejsce na jakie się do tej pory natknęliśmy chyba w całych Indiach!
Gdy już się najedliśmy, nic innego nam nie pozostało jak pić rum ;) (A wszystko przez ten deszcz...) Po jakimś czasie wpadliśmy na pomysł, że może pójdziemy sprawdzić co jest w tych klubach dla rozrywkowych turystów... ;) No i poszliśmy... Kluby jak kluby, taka sama paskudna muzyka jak u nas. Ale... Weszliśmy przypadkiem do pubu z muzyką na żywo i karaoke... i znów zrobiliśmy furrorę ;) D. pograł sobie na gitarze (ku ogólnej radości zarówno indyjskich turystów, jak i barmanów), a potem było karaoke... i wcisnęli mi mikrofon i chcieli żebym i ja się popisała muzycznie! Słysząc wyczyny innych uczestników imprezy, właściwie to mimo że słoń mi na ucho nadepnął pomyślałam, że na pewno gorzej niż moja poprzedniczka nie wypadnę ;) No to zaśpiewałam im piosenkę (z pomocą D. na szczęście) i wszyscy oczywiście się cieszyli :) Nasze popisy przyciągnęły cały tłum ludzi (mimo że jak wchodziliśmy pub był pusty!).

Potem poszliśmy jeszcze poszaleć trochę na parkiecie, o 2 w nocy na kebab... a potem kupiliśmy nowy rum... A dzisiaj... uuuuuh... już nigdy nie będę pić rumu z colą, naprawdę! ;)

Dziś dla odmiany nie pada, zrobiło się za to strasznie duszno i gorąco. Znowu odwiedziliśmy Blue Tao, a następnie naczelny fotograf wyprawy udał się na wycieczkę w celu uwiecznienia wszystkich okolicznych... krów ;) Krówkom też gorąco...

Natknęłam się też na bardzo ciekawie nazywającą się restaurację: White Negro (w wolnym tłumaczeniu Biały Czarnuch :)).


Wczorajsza impreza było pożegnaniem z Goa. Dziś wieczorem jedziemy do Bombaju (autobusem, w którym podobno są łóżka (?)... jak będzie naprawdę, opowiem Wam w następnej notce).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz