środa, 29 czerwca 2011

Shrestha, wielkie zakupy i występy w sari

Są takie dni, kiedy od rana do wieczora jest się czymś zajętym, a wieczorem nie ma się siły ręką ani nogą ruszyć... ani nawet palcami żeby napisać notkę :) Tak więc dzisiaj będzie o tym, co wydarzyło się wczoraj.

Dzień zaczął się od leniwej herbatki, śniadania, zabaw z córeczkami Nitesha... A potem przyszła pora na odwiedziny Shresthy. Wsadzili nas we dwójkę na motocykl (znaczy 2 + kierowca, tak jak poprzednio), oczywiście bez kasku. Tym razem przyjęłam to jako najnormalniejszy w świecie porządek rzeczy - no przecież w Indiach tak właśnie jest. Chyba się przyzwyczaiłam :) Dzieciaki ze Shresthy nas pamiętały i bardzo się cieszyły, że znowu nas widzą, chociaż tym razem były o wiele spokojniejsze. Sporo było nowych dzieci, które wyglądały na trochę jeszcze zagubione i może dlatego nie były aż takie odważne. Na początku były rysunki, potem sesja zdjęciowa, następnie trochę zabaw... potem popisy taneczne (wiekszość z tych dzieciaków zrobiłaby furrorę w europejskich dyskotekach - mało kto potrafi tak dobrze tanczyć!), aż wreszcie przyszła pora na przyozdobienie moich rąk i nóg henną, w związku z czym przez najbliższe 2 tygodnie znów wszyscy będą mnie pytać czy byłam na hinduskim weselu :)

Gdy już odskrobałam z siebie resztki henny wybraliśmy się z Niteshem i Chitrą na zakupy. Różnica jest zasadnicza - gdy dwójka białych idzie na zakupy, ceny są turystyczne. A tak
nikt nie śmiał nawet próbować nas naciągać, w związku z czym po raz pierwszy zobaczyłam jakie są PRAWDZIWE ceny w Indiach. Moją misją było zdobycie kilku upatrzonych rzeczy (część z nich jest prezentami, więc tajemnica!), między innymi indyjskich spodni w stylu Ali Baby, znaczy bardzo kolorowych, szerokich, i z krokiem poniżej kolan, tzn. wyglądają właściwie jak spódnica :) Gdy usłyszałam, że spodnie takie kosztują 200IRN (12zl) zrobiłam taką minę, że od razu spytali mnie czy za drogo ;) A ja na to, że nie, jeszcze nigdy nie słyszałam tak niskiej ceny za rzecz dość porządaną przez turystów! Normalnie rozmowy zaczynałyby się od min. 700IRN! Tak więc misja zakupowa była bardzo udana, w związku z czym plecak mam o 4 kg cięższy!

Wieczorem Chitra wpadła na pomysł ubrania mnie w sari :) Sari to tradycyjny indyjski strój noszony na codzień przez większość kobiet (nawet w domu!). Jest to 5m 30cm materiału, w
który trzeba się umiejętnie owinąć i przypiąć tylko jedną agrafką. Całkiem wygodne ubranko
na upalne dni (materiał jest bardzo lekki i przewiewny) i chroni od słońca! Bardzo mi się podobało, ale dopóki nie znajdę indyjskiego męża pozostanę przy swoich krótkich spodenkach
;) ;) ;)

Po tych wszystkich atrakcjach trzeba było iść spać, bo o 4 rano niestety musiała nastąpić pobudka z powodu, iż zmęczeni autobusami i pociągami, podróż do kolejnego punktu naszej wycieczki postanowiliśmy odbyć samolotem. Lecimy do Bagdogry, skąd (jeszcze nie wiemy jak, ale..) udamy się do Darjeeling - stolicy najlepszej herbaty świata z widokiem na trzecią najwyższą na świecie górę :) Pierwsza część lotu (Jaipur - Dalhi - Bagdogra) za nami -
notkę tą piszę siedząc na lotnisku w Delhi :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz