sobota, 9 lipca 2011

Święte miasto Varanasi

Pociąg z Darjeeling do Varanasi, nie licząc szczura, który przez pół nocy ukrywał się miedzy naszymi plecakami, był całkiem przyjemny. Z jakiegoś powodu nawet jedzenie było w nim za darmo, w dodatku całkiem dobre (czego nie można powiedzieć o jedzeniu w innych pociągach). O 1.30 w nocy wysiedliśmy w Varanasi. Tego, że jest to miejsce inne niż wszystko, co już widzieliśmy mogliśmy się tylko domyślać po tym co zobaczyliśmy już na dworcu: setki ludzi śpiących na ziemi, w brudzie, kurzu, smrodzie i niesamowitym upale (w środku nocy). Uzgodniliśmy z hotelem, że odbiorą nas ze stacji, jedyne, co mieliśmy zrobić, to zadzwonić do nich jak przyjedziemy. Zadzwoniliśmy. Hotel znajduje się 3km od dworca. Jak myślicie, ile czasu może zająć przejechanie 3km? ......... 2 godziny później, po 10 telefonach, w momencie, gdy wściekła szukałam już w przewodniku innego miejsca do zatrzymania się, pojawił się łaskawie pan z naszego hotelu. Podobno na początku kto inny został wysłany, żeby nas odebrać, ale przypadkiem pojechał na stację do oddalonego o 18km od Varanasi Muhgul Sarai.

Pan zawiózł nas do hotelu, który po nieprzespanej nocy o 4 rano wydawał nam się tak obrzydliwy, że żeby nie to, że pora była nienajlepsza na szukanie innego miejsca, od razu obrócilibyśmy się na pięcie i wyszli. Rano postanowiliśmy dać im szansę i poszliśmy restauracji należącej do hotelu, znajdującej się na dachu (z niezłym widokiem). Mimo że byliśmy jedynymi klientami zrobienie tostów i usmażenie jajka zajęło im mniej więcej godzinę, a kawę dostaliśmy 10 minut po tym jak skończyliśmy jeść. W między czasie co chwilę dzwonił restauracyjny telefon, którego nikt nie odbierał, a który miał tak denerwujący dźwięk, że w końcu podeszłam do niego i rzuciłam słuchawką (i dopiero wtedy stojący w kącie panowie raczyli zauważyć, że chyba nas to denerwuje). W drodze powrotnej do pokoju spotkaliśmy managera hotelu, który rozwalony na kanapie w samych bokserkach zapytał nas jak nam się podoba... Jak mu powiedziałam, że jest to najgorszy hotel w całych Indiach, itp. okazało się, że pan przestał rozumieć po angielsku :) ... Zaczęliśmy myśleć o zmianie miejsca, ale zważając na to, że mieliśmy tu zostać tylko dwie noce (i że jest darmowe wi-fi) na wszelki wypadek (gdybyśmy nie znaleźli nic lepszego) zmusiliśmy ich do posprzątania łazienki, która była tak obrzydliwa, że zbierało mnie na wymioty na sam widok. Poszliśmy do hotelu naszej znajomej, którą spotkaliśmy już wcześniej w Jodhpurze (przypadkiem okazało się, że znów jesteśmy w tym samym miejscu :)) zbadać stan pokoi, ale jako, że były mniej więcej tak samo "czyste" postanowiliśmy, że jakoś wytrzymamy w naszym obrzydliwym hoteliku do samego końca... (Ganga Fuji Home, gdyby ktoś miał przyjemność zawitania do Varanasi, NIE polecam).

Varanasi zostało założone ok. 3000 lat temu i jest to jedno z najstarszych nieprzerwanie zamieszkałych miast świata. Jest to święte miejsce wyznawców Hinduizmu, którzy masowo pielgrzymują tutaj, aby zmyć swoje grzechy w świętej rzece Ganges. Wielu ludzi przybywa tu, aby umrzeć, bo wierzy się, że stąd ducha idzie prosto do nieba. Większość "atrakcji" w postaci ghatów (nadbrzeżnych schodków) ciągnie się wzdłuż rzeki. Kilka razy dziennie można zobaczyć procesję niosącą na bambusowych noszach ciało, które następnie palone jest nad brzegiem rzeki (szczęśliwie są w tym celu wyznaczone dwa miejsca, więc kto nie ma ochoty oglądać palących się zwłok, może je ominąć). Prochy są wrzucane do Gangesu... Wieczorem nad brzegiem rzeki wierni zbierają się na masową modlitwę, której towarzyszy bicie bębenka, trąbka, klaskanie i śpiewy, co jak na moje ucho brzmiało jak jeden wielki hałas. Modlitwie towarzyszą kąpiele i picie świętej wody z Gangesu...

Poza obejrzeniem wieczornej ceremonii będąc w Varanasi koniecznie trzeba udać się na rejs łódką po Gangesie, najlepiej o wschodzie słońca. Tak więc, razem z czterema innymi poszukiwaczami przygód, których spotkaliśmy dnia poprzedniego, o 5 rano zjawiliśmy się nad brzegiem Gangesu. Mając nadzieję, że nie dotknie nas ani kropla tej świętej wody wsiedliśmy na łódkę i po kilkunastu minutach kłótni ze sternikami, odnośnie tego, w którą stronę chcemy płynąć (panowie chcieli nas zabrać w dół rzeki z prądem, gdzie nic nie ma, ale wiosłuje się łatwiej) wyruszyliśmy w rejs. Przez godzinę oglądaliśmy budzące się do życia miasto, ludzi kąpiących się w rzece i robiących pranie. Wschodzące słońce pięknie oświetlało lekko różowawe budynki... a w rzece płynęło sobie ciało... brrr... szczęśliwie opakowane w bambusa i przykryte. Hindusi kremują większość zmarłych, ale istnieje pięć wypadków, w których ludzie nie są kremowani, tylko wrzucani do rzeki. Są to trędowaci, ugryzieni przez kobrę, sadhu (coś w rodzaju mnicha-pustelnika-mędrca), dzieci i kobiety w ciąży.

Po rejsie, siedząc w restauracji hotelu naszych nowych znajomych (która jest o wiele przyjemniejsza niż nasza, mimo, że obsługa ma takie same żółwie tempo) wymienialiśmy się wrażeniami i zastanawialiśmy się jak się najszybciej stąd wydostać... Moje odczucia odnośnie świętego miasta (święta woda szczęśliwie mnie nie dotknęła!) są mieszane, ale raczej nie mam zamiaru nigdy w życiu tu wrócić. Zdecydowanie jest to miejsce, którego nie można nie odwiedzić będąc w Indiach, dla samego doświadczenia jego inności. Jest to miejsce odpowiadające europejskim wyobrażeniom odnośnie Indii: brud, smród i malaria. Rejs łódką był warty wstania o 4 rano, ale poza tym jest to najbardziej obrzydliwe, najbrudniejsze miasto w całych Indiach, labirynt wąskich uliczek, którymi przepychają się wielkie grube brudne krowy, obskubane psy, motory, procesje ze zmarłymi i mnóstwo ludzi. Wszędzie leżą krowie placki, ludzkie odchody, zdechłe szczury, sterty śmieci i latają chmary much. Na nosie polecam przypiąć sobie spinacz.

Bilet na pociąg mamy dopiero na jutro wieczorem, ale będziemy próbować wydostać się stąd już dziś, bo co mieliśmy zobaczyć, zobaczyliśmy... Pewnie jak zwykle się nie uda, więc chyba będę musiała zahibernować się w jakiejś w miarę znośniej restauracji i tam spędzić resztę mojego czasu w świętym mieście :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz