czwartek, 7 lipca 2011

Darjeeling: Szczęśliwa Dolina, morze parasolek i mikro ptaszki :)

Darjeeling, dzień siódmy. Podoga bez zmian... Dziś mi się tu podoba :)

Po imbirowo-midowo-cytrynowej herbatce przymienionej przez Sonam do łóżka poczułam przypływ energii i chęć maksymalnego wykorzystania mojego ostatniego dnia w Darjeeling. Pierwszym punktem była restauracja, w której rozumieją co to znaczy rosół z makaronem, bez kapusty, marchewki, ochłapków kurczakowych, itd. Po dwóch dniach niejedzenia (z powodów sensacji żołądkowych) zupa ciężko przechodziła mi przez gardło, ale za to wpadłam na genialny pomysł fotograficzny :) Z miejsca, w którym siedziałam był idealny widok na ulicę pełną przechodniów... i kolorowych parasolek. Dopiero dzisiaj zauważyłam jak piękne są niektóre parasolki - ile mają kolorów i wzorów! :) Tak więc spędziłam chyba z godzinę robiąc zdjęcia, a rezultaty możecie zobaczyć poniżej.

Kolejnym punktem była plantacja herbaty Happy Valley Tea Estate. Szczęśliwa Dolina, jak sama nazwa wskazuje, leży w dolinie, tak więc musieliśmy zejść z naszych 2140 m sporo w dół (bo błocie i kamieniach nie było łatwo, ale obyło się bez lądowania :)). Po drodze D. wypatrzył na drzewie 5 centymetrowe na oko ptaszki, które miały długie dzióbki i jak kolibry zbierały nektar z kwiatków! Kolibrami chyba raczej nie były, ale były tak zajmujące, że spędziłam kilkanaście minut stojąc w deszczu i obserwując je z wielkim uśmiechem na twarzy (wielu przechodniów się pewnie zastanawiało co takiego szczególnego widzę w tym drzewie :)).

Zastanawialiście się kiedyś jaki proces przechodzi herbata zanim trafi do naszego kubka? Albo w ogóle jak rośnie? :) No więc rośnie na krzaczkach, które wyglądają jak mały żywopłot! Listki są ręcznie zbierane do ogromnych koszy, które każdy ze zbieraczy ma na plecach i zanoszone do "fabryki". W fabryce najpierw jest proces nawadniania listków trwający kilkanaście godzin, potem następna maszyna zwija listki, co trwa 2 godz., potem listki są suszone, a następnie sortowane. Maszyna sortująca wygląda jak ogromne sito i ma kilka poziomów. Na samej górze zostają najlepsze listki, które eksportowane są głównie do Niemiec, Finlandii i Japonii, a także do londyńskiego Harods. Im niższy poziom tym mniejsze i gorsze liski, a na samym dole zostają "śmieci", które sama widziałam jak pan zamiata miotłą do worka :) Te śmieci w dalszym ciągu są herbatą i podejrzewam, że to właśnie one trafiają do torebek. Od dzisiaj piję tyko herbatę z listków :)

Po odwiedzeniu fabryki przeszliśmy się po plantacji, a następnie zaszliśmy do małego domku - kawiarni, w której można było wypić szczęśliwą herbatę ze szczęśliwych (najlepszych!) listków :) Pani pokazała nam różne rodzaje herbaty, wytłumaczyła jak się je rozpoznaje, a potem pokazała jak się parzy. Szczęśliwe listki parzy się tylko 5 SEKUND!!! (Też nie mogłam uwierzyć). Gotuje się w garnku wodę, wrzuca herbatę, liczy do pięciu, przelewa przez sitko i gotowe! Te same listki można użyć trzy razy. Szczęśliwa herbata była tak dobra, że oczywiście nie mogliśmy się powstrzymać i kupiliśmy jej troszkę, mimo że już absolutnie nic nie mieści nam się w plecakach... :)

Droga powrotna wiodła niestety pod górę, ale było łatwiej niż się spodziewałam, a do tego spotkaliśmy rodzinkę małp z maciupkimi małpeczkami :D Tata małpa obserwował mnie uważnie i odganiał (tzn. przybierał pozycję gotową do ataku) jak tylko zbyt blisko podchodziłam do maluchów, ale i tak udało mi się zrobić kilka zdjęć :)

Wieczorem Sonam przygotowała nam kolację niespodziankę. Warzywka i pieczone ziemniaczki ze specjalnymi przyprawami, które mają dobrze podziałać na mój biedny brzuszek :) Dostaliśmy też ryżowe wino własnej domowej produkcji (o wiele lepsze niż japońskie ryżowe sake)... Jutro rano wskakujemy w jeepa i zjeżdżamy na dół, aby złapać pociąg do Varanassi :) Ciągle pada, otruli mnie i gór nie zobaczyłam, ale trochę będzie mi szkoda opuścić krainę najzieleńszej zieloności... Wrócę któregoś roku w październiku :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz