wtorek, 5 lipca 2011

Darjeeling: ratunkuuu! ;)

Darjeejing, dzień piąty. Ciągle leje. Jestem przemoczona, zmarznięta i znudzona (patrzenie na deszcz i picie herbaty po pięcu dniach przestaje być zabawne...). Dlaczego jeszcze tu jestem? Otóż wydostanie się z Darjeeling nie jest takie proste. Przez dwa dni próbowaliśmy zdobyć bilety na pociąg do Varanassi, następnie na pociąg dokądkolwiek, aż ostatecznie uciekliśmy się do pomocy pana z zaprzyjaźnionej kafejki internetowej, który obiecał poprzez osoby trzecie pomóc. I wreszcie się udało. Mamy bilety, ale musieliśmy zapłacić po ponad 2000IRN (120zl)/os., bo są to bilety do samego Delhi, na pociąg jadący przez Varanassi. Biletów na ten sam pociąg do Varanassi kupić się nie dało, do Delhi tak. Nie pytajcie dlaczego :) Pociąg przyjeżdża do Varanassi o 1.30 w nocy, co życia nam nie ułatwi, a do tego jest dopiero w PIĄTEK, co oznacza, że mamy jeszcze 2,5 dnia...

Gdy już się pogodziłam z tym, że zbyt szybko się stąd nie wydostanę, postanowiłam poszukać sobie jakiejś rozrywki. Szczęśliwie pani, u której mieszkamy zlitowała się nad nami i widząc moje mokre sandały, trampki, skarpetki i pranie porozwieszane po całym domu i od trzech dni nie mające najmniejszego zamiaru wyschnąć, przyniosła nam palnik i sama ułożyła wokół niego wszystkie mokre rzeczy. Tak więc moją pierwszą rozrywką było pomaganie skarpetkom schnąć, a przy okazji ogrzewanie rąk i suszenie włosów ;)

Zabawy z laptopem i edycja zdjęć, którymi zajęłam się w następnej kolejności szybko zostały mi uniemożliwione z powodu braku prądu. Jednak chyba jestem uzależniona od komputera i od internetu ;) Pozostała mi komórka z mp3, szczęśliwie naładowana, ale niestety nie wykształciłam jeszcze bardzo powszechnej w Indiach umiejętności leżenia i patrzenia w sufit, ewentualnie w niebo (nawet z muzyką w uszach), więc postanowiłam wybrać się na sesję zdjęciową pod parasolką (parasolki były naszym pierwszym zakupem w Darjeeling).

Przyjemną stroną Darjeeling jest to, że jak już pisałam, wszyscy mają turystów w nosie i nawet gdy włóczę się sama po bazarach i różnych ciekawych zakątkach, to mam święty spokój. Tak więc obfotografowałam wszystkie okoliczne pająki, zmokłe pieski, konie, kwiatki, przyprawy, skarpetki na straganach... ;) A najbardziej podobał mi się napis na murze nawołujący do utrzymania miasteczka w czystości... i sterta śmieci pod nim :)

Pora chyba na zupę pomidorową i momos (regionalne pierogi z imbirem w środku) :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz