wtorek, 12 lipca 2011

Khajuraho

Po 11 godzinach snu i kilku godzinach siedzenia w restauracji hotelu Alka (najlepsza jaką znaleźliśmy w Varanasi, a byliśmy w wielu ;)) nareszcie nastała pora opuszczenia miasta świętego brudu. W pociągu dostaliśmy miejsca w przeciale z pilotem i liderem koreańskiej grupy turystów, która liczyła 32 osoby i zajmowała cały wagon :) Myśleliśmy, że jako, że byli to sami faceci, to będzie głośno i nie da się spać, a oni grzecznie najpierw podzielili się z nami swoją kolacją w postaci baaaardzo dobrego sushi i smażonych kawałków kurczaka, a potem poszli spać i nawet nie chrapali :) Tak więc wyspałam się, pociąg był 3 godziny spóźniony, ale było to nawet nam na rękę, bo zamiast o 5 rano, przyjechał o 8, więc można już było pomyśleć o podniesieniu się z "łóżka".

Khajuraho zaskoczyło nas bardzo szerokimi i bardzo czystymi ulicami, wokół których rozciągają się zielone łąki, na których pasą się wesołe czyste krowy (w przeciewieńswie do tych, żywiących się torebkami plastykowymi i śmieciami na ulicach większości miast). Po Varanasi czujemy się tu prawie jak w Europie. No, może nie licząc tego, że jako, że jest to miejsce często odwiedzane przez turystów z powodu kompleksu pięknie rzeźbionych, pochodzących z IX-XI w świątyń znajdujących się na liście UNSECO, jest tu pełno naciągaczy i co chwilę ktoś chce nam coś sprzedać. Nie szkodzi, jesteśmy już odporni :)

Odwiedziliśmy świątynie, obfotografowałam je z każdej strony... Piękne rzeźby, zdecydowanie jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Indiach :) Słońce sobie o nas przypomniało i znów wyglądamy jak raczki. Po świątyniach poszliśmy na wodę z cytryną (moje najnowsze odkrycie :)) do restauracji, gdzie jeden ze stolików znajduje się na drzewie :) Kelner był bardzo rozmowny i opowiedział nam co jeszcze można porobić w okolicy i tak następnym punktem dnia był wodospad, przy którym miały być krokodyle. Miały, ale nie było :( Przewodnik powiedział, że w czasie monsunu krokodyle siedzą w dole rzeki, a teraz droga tam jest zamknęta i zobaczyć je można będzie dopiero w grudniu. Buuu... a już myślałam, że wreszcie zobacze krokodyla! Po powrocie obstawiliśmy pana z restauracji za kłamanie - udawał, że nie wiedział, ale podejrzewam, że wiedział... Jak zwykle chodziło o to, że dostał prowizję, od kierowcy rikszy, który nas tam zawiózł za polecenie nas. Pan też chciał jakiś napiwek za to, że pomógł nam zorganizować wycieczkę do wodospadów, ale powiedzieliśmy mu, że za kłamanie nie ma napiwków. Zaprosił nas na wieczorną herbatę w ramach przeprosin, ale chyba nie skorzystamy. Kto wie, na co jeszcze będzie nas chciał naciągnąć. I jak tu komukolwiek w Indiach (nie licząc bezinteresownych w wiekszości CouchSurferów) zaufać...

Tak czy inaczej, jest tu o wiele przyjemniej niż w Varanasi. Hotel (Surya Hotel) też jest o wiele bardziej do zaakceptowania, czysty i ma nawet balkon, z którego można wyjść do ogrodu. I znaleźliśmy nawet włoską restaurację (Bella Italia) z najlepszym spagetti w całych Indiach (wygląda na to, że ostatnio zajmujemy się głównie jedzeniem ;) To chyba przez ten prawie tydzień ograniczonego jedzenia lub niejedzenia z powodu rewolucji żołądkowych).

Jutro o 18 wsiadamy w kolejny, już ostatni pociąg - do Delhi.


2 komentarze:

  1. Thank you :) I was just about to write the same about yours from Varanasi - I really like them :)

    OdpowiedzUsuń